- Zabroniono nam pouczać ludzi i zobowiązano, żeby każdą interwencję kończyć mandatowo - powiedział nam jeden z policjantów pracujących w warszawskiej drogówce. Funkcjonariusz zgodził się na rozmowę pod warunkiem zachowania pełnej anonimowości. Jak wynika z jego relacji, kierownictwo stołecznej policji wymaga od swoich podwładnych bezwzględnego karania kierowców mandatami nawet za najmniejsze przewinienia.

Policjanci czują się szantażowania i mają świadomość tego, że jeżeli nie spełnią oczekiwań przełożonych to poniosą konsekwencje - Jeżeli wracamy ze służby bez mandatu to od razu słyszymy od naczelnika, że komendant na to źle patrzy, a jak w przyszłości będą podwyżki czy nagrody to może nas to ominąć - opowiada policjant.

Co zatem stoi na przeszkodzie, żeby wlepiać mandaty przy każdej okazji i mieć tzw. święty spokój? Funkcjonariusze mówią, że zwykła ludzka poczciwość. Zdarzają się po prostu sytuacje, w których kierowca na mandat nie zasłużył i wystarczy udzielić mu pouczenia - Przyjeżdża matka z dzieckiem. Zostawia samochód na zakazie, bo dziecko chce do toalety. Wraca, po pięciu minutach a tam już waruje policjant z wyciągniętym bloczkiem mandatowym. W takich przypadkach trzeba brać wszystkie rzeczy pod uwagę, a nie ślepo wlepiać mandaty na prawo i lewo. Natomiast polecenie ustne, jakie jest u nas w jednostce zmusza policjantów żeby również i taką osobę ukarać - dodaje nasz rozmówca.

Mandaty za "bzdety"

Kodeks wykroczeń pozostawia policjantowi dowolność w kwestii oceny sytuacji i zastosowania adekwatnej kary. Funkcjonariusz bierze pod uwagę czy czyn został popełniony umyślnie, jaka była szkodliwość społeczna oraz stan finansowy konkretnej osoby. Dlatego polecenia o "nie pouczaniu" są przekazywane wyłącznie ustnie. Zgodnie z prawem nie można zmusić policjanta do stosowania jedynie mandatów karnych. - Niestety sugestiom ulegają najczęściej młodzi policjanci, którzy maja dwa, trzy lata służby. Oni po prostu się boją i karzą tych biednych ludzi tymi mandatami za jakieś bzdury - mówi funkcjonariusz.

Zdaniem naszego rozmówcy w Warszawie nawet 80 proc. mandatów nigdy nie powinno być nałożonych. - Są to mandaty za bzdety, które kwalifikowały się do zastosowania pouczenia. Taką podstawową bzdurą jest np. karanie człowieka, który zaparkował na zakazie postoju i stoi tam dwie czy trzy minuty - ocenia policjant.

Pouczenia a śmierć na drogach


Komenda Stołeczna nie potwierdza słów policjanta o zakazie pouczeń, ale przyznaje, że przełożeni poruszali ostatnio ten temat podczas rozmów z podwładnymi - Faktycznie na odprawach jest podkreślane, aby tylko w szczególnych momentach stosować pouczenia. Natomiast trzeba pamiętać, że w ostatnim czasie bardzo dużo złego dzieje się na naszych drogach, gdzie tak naprawdę te pouczenia mogą nie przynosić pożądanego efektu. - mówi Maciej Karczyński z Komendy Stołecznej Policji. - Pouczenia jak widzimy po statystykach doprowadzają do ofiar śmiertelnych - dodaje.

Nie pierwsza taka sprawa

Przypadek warszawskich policjantów nie jest pierwszym. W zeszłym roku pisaliśmy o strażnikach miejskich, którzy również usłyszeli, że nie wolno im pouczać. - Nieoficjalnie mówi się, że policjanci i strażnicy miejscy często dostają polecenia by z kary nagany (pouczenia) nie korzystać - mówił nam wówczas prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego Łukasz Chojniak. Tymczasem jego zdaniem nagminne korzystanie z drugiej możliwości, czyli mandatu może przynieść skutek odwrotny od oczekiwanego. Zdaniem Chojniaka automatyczne stosowanie kary grzywny, może stwarzać wrażenie, że państwo chce zarobić na obywatelu.

Podobnego zdania jest policjant, z którym udało nam się porozmawiać - Chodzą plotki po jednostce, że takie polecenia są spowodowane dziurą finansową i władze chcą wpompować kasę do budżetu miasta - mówi .

Video w źródle


źródło: Gazeta.pl