Sprzedam BMW 530d z przebiegiem 280 tys. km.
Teraz powinienem napisać: stan idealny, lakier bez rys i wgniotów, wnętrze jak nowe bez przetarć i przebarwień, nie wymaga wkładu finansowego, jedyny taki na Allegro, dla konesera.
Ale to byłoby nudne.
Zamiast tego opowiem historyjkę o Helmucie von Bombke, którą opowiadają wszyscy handlarze po kolei.
Taki Helmut, zdaniem polskiego handlarza, to jest totalny jeleń. Kupuje sobie BMW 530d i już myśli „przyjedzie Polak za pięć lat to mu sprzedam za bezcen”. Opętany tą myślą prawie nim nie jeździ. Czasem odpali, przejedzie się po okolicy, ale z takim poczuciem winy, że nakręca kilometry temu biednemu Polakowi. Codziennie siedzi przy oknie i czeka na tego handlarza z autolawetą, który przyjedzie i za symboliczne euro uwolni go od jego starego BMW, co pozwoli mu kupić nowe.
A jak jest naprawdę? Helmut nie jest tępy. Wręcz przeciwnie. Kupuje takie BMW 530d, zapala je po zakupie i gasi przy sprzedaży. Taka bryka kosztowała go trzy furmanki pieniędzy i nie kupił jej po to, żeby się lansować. Jakby chciał się lansować, to by sobie kupił benzynę V8. W Niemczech diesel to nie lans na dzielni, tylko konieczność. U nas to przejaw zaradności - o jaki mądry ten Polak, kupił sobie diesla, wie co dobre. Takie wielkie auto, a tak mało pali! To wspaniałe!
Nasz Helmut, pracuje 50 km autobanem od swojego domu. Czyli dziennie nakręca 100 kilometra, chyba że skoczy jeszcze do supermarketu innego niż Aldi po wursta i weissbier (+20 km). W weekend jedzie z rodziną na wycieczkę (200-300 km) i raz w roku na wakacje do Hiszpanii (Lloret del Mar, tam językiem urzędowym jest niemiecki). Czyli tygodniowo nakręca 700 km. Pomnóżmy to przez liczbę tygodni w roku i dostajemy 35 000 km. Po sześciu-ośmiu latach takie auto ma przelot 240-300 tys. km i ledwo-ledwo widać po nim jakieś ślady zużycia. Wtedy może zalicza jakiś dzwon albo stłuczkę i nie chce się go Helmutowi naprawiać, więc zbiera sobie za nie ubezpieczenie i idzie po nowe żelazo do salonu. Zatem jeśli w drugim oknie przeglądarki macie otwarte BMW 530d z 1999 r. z przebiegiem 175 tys. km, to pamiętajcie: SPRZEDAJĄCY ROBI WAS W KULAWEGO KONIA. Zobaczcie sobie ile takie sprzęty z adnotacją „Privatverkauf” stoją na zagranicznych portalach i jakie mają przebiegi. Alternatywnie można zanurzyć głowę w wiadrze z lodowatą wodą – efekt jest podobny.
Moje BMW było wyprodukowane w 2000 r., co nie ma żadnego znaczenia, bo liczy się data pierwszej rejestracji. Tylko u nas ludzie patrzą na rok produkcji, a przecież liczy się moment faktycznego rozpoczęcia użytkowania auta. Jak kupowałem auto to miało 262 tys. km. Wbijać wszyscy z testerami OBD, sprawdzać, podnosić, macać, wybrzydzać – takie Wasze, Kupujących, prawo. W BMW przebieg zapisany jest w kilku miejscach, więc proponuję wizytę z kimś kto się zna, bo ******wa akurat w E39 czy E60 wykryć jest bardzo łatwo.
A teraz uwaga: fura była CAŁA MALOWANA. Oprócz dachu. Znalazł się ktoś, kto operując gwoździem pozbawił mnie części lakieru. Oszczędził tylko dach. Ubezpieczenie pokryło koszt lakierowania całego nadwozia. W ASO! Lakier jest nówka sztuka. Zapraszam z miernikami lakieru wszelkiego typu, z magnesem i z czym popadnie – sprawdzać, macać, oglądać!
Fura jest od Niemca, sprowadzona dwa lata temu dla siebie. Nie jestem żadnym handlarzem, nie mam nawet prawka na lawetę. Po auto pojechałem osobiście i sam sobie je przywiozłem. Dlaczego? Bo jak obcuję z handlarzem samochodami to dostaję piekącej wysypki, która nie chce zejść przez dwa dni, jak Will Smith w filmie „Ja, robot”, który był „allergic to bullshit”. Przez dwa lata wymieniłem kilka rzeczy: wahacze, tarcze, klocki, elastozłącza wydechu i parę innych drobiazgów. Fura jeździ, świeci, trąbi, choć to sedan a nie kombi. Wszystko działa, jak się naciśnie guzik to się włącza, skrzynia przerzuca biegi jak ta lala itp. itd. Zresztą co ja będę przekonywał. Pooglądaj te tańsze „igiełki”, a potem przyjedź i porównaj je z moim egzemplarzem, zapraszam.
Zakładka