Cześć tylik,
Od jakiegoś czasu jestem zapalonym fanem Twojego bloga.
Muszę Ci przyznać, że wiedza którą tam przelewasz jest wartościowa a wysuwane wnioski są interesujące i dają do myślenia. Nie ukrywam, że jeśli chodzi o zakup samochodu to jestem Jeleniem i jako taki dałem się jakiś czas temu klepnąć po rogach. Chciałbym rzec – ostatni raz, ale pewności nie mam.
Może dzięki Twojemu blogowi inne Jelonki w moim typie nie natną się na tanim, dobrym i bezwypadkowym aucie, tak samo jak naciąłem się ja. Chciałbym przedstawić i Tobie i im moją historię:
Postanowiłem zmienić samochód, bo ile można się tłuc maluchem z `82 roku, którego dostałem od ojca? Fiacik poszedł za 300zł i nawet długo nie czekałem na kupca.
Co do nowo kupowanego auta to założyłem parametry wyjściowe: rocznik min. 2003, maksymalnie 150 tysięcy km przebiegu, cena do 20 tys. zł. Silnik mały – najlepiej o pojemności jednego litra, pięć drzwi, pierwszy właściciel, najlepiej „garażowany i zimą nie jeżdżony”, itd.
Przez jakiś czas przeglądałem allegro i otomoto, ale zawsze było coś nie tak. Moja kobieta już zwątpiła, że wreszcie przesiądziemy się na coś nowszego, aż tu kumpel wpadł na pomysł, że przy okazji wypadu do „stolycy” kupi się coś okazyjnie. Dodam, że w moim mieście auta są o 10-20% droższe niż w Poznaniu czy Szczecinie. Również Warszawa jawiła się jako raj aut „bezwypadkowych i tanich”.
Czemu nie – pomyślałem. Średnio raz w miesiącu bywam w Warszawie to można okiem rzucić. Przejrzałem portale i rzeczywiście – w stolicy taniej.
Zabukowałem sobie wizytę u 3 właścicieli aut z mojego targetu z otomoto i po załatwieniu spraw z firmie ruszyliśmy z kolegą oglądać owe cuda. Moja wiedza na temat aut i sprawdzania ich stanu była z pogranicza cicho-ciemny/buntownik. Co tu ukrywać – umiałem sprawdzić szyby i ich numerację, popatrzeć na główki nakrętek łączących blachę czy nie objechane i .. tyle. Kumpel mienił się ekspertem, co to już nie jedno auto kupił i każdego Gromosława na mile wyczuje.
Pierwsze auto „bezwypadkowe” okazało się puknięte w prawy błotnik (był wyraźnie inny kolor lakieru). Na pytanie czy coś było robione, właściciel stwierdził – Pan widzi co i jak niech Pan się decyduje, bo czasu szkoda. Poza tym właściciel był pierwszy owszem ale.. w Polsce.
Drugie auto sprzedawała kobieta. Na jakiekolwiek pytanie zadane przeze mnie, odpowiadała „Nie wiem, tatuś się wszystkim zajmuje”, tatusia niestety nie było i jakoś nie zamierzał szybko wrócić. Trzecie auto zostało sprzedane zanim je obejrzeliśmy. Perspektywa powrotu do domu bez samochodu i słuchania od oblubienicy że wstyd jeździć „Malczkiem” nie napawała mnie optymizmem. Ale od czego ma się kumpla. Postanowiliśmy, że zostaniemy na noc u jego siostry i rano objeździmy Modlińską (zdaje się). Tam komis na komisie i coś powinno się z ich oferty wybrać. Poza tym skoczymy na giełdę i na pewno coś znajdę.
Spacer po giełdzie był nieporozumieniem. Chyba nie jestem z natury stworzony do handlu bo po pół godziny w galerii handlowej marudzę kobiecie, że mam dość. Na giełdzie było podobnie.
No ale „twardym trzeba być nie miętkim” – jak mawiają, zatem po giełdzie skoczyliśmy na Modlińską. Rzeczywiście aut co nie miara. Błyszczące, pachnące, duże, małe – do wyboru do koloru. Chodzę od trupa do trupa i marudzę i smęcę. Mam generalnie dość, zmęczony jestem i jest mi wszystko jedno. Kumpel wypatrzył coś co spełniało moje wymagania:
2004r, przebieg 98tys, benzynowy silnik 1.0, ładne, małe zwinne autko (marka ciesząca się dużym zaufaniem i dość popularna na rynku). Oglądamy oglądamy, podchodzi Pan Gromosław, Dzbry-dzbry, nawijka że dobre auto, że zna właściciela, że dużo chętnych i ogólnie (w domu znalazłem bilet wjazdu na giełdę sprzed 2 miesięcy :/).
Szyba przednia wymieniona – a no tak, wie Pan jak to jest kamyczek i załatwione. Boczna też wymieniona – a no tak wie Pan jak to jest w Warszawie, włamali się kobiecie (bo kobieta jeździła oczywiście) i szybę wybili.
I tu zaczyna się seria błędów które dokładnie widziałem – nawet w czasie rzeczywistym a po dokładnej analizie zapłakałem nad sobą i swoją głupotą!
Błąd pierwszy: 2 szyby inne, próg jeden inaczej skorodowany niż drugi, malowany błotnik… To samo w sobie nic nie znaczy ale złożone do kupy, powinno dać do myślenia.
Błąd drugi: jestem mocno zmęczony i rozkojarzony, kumpel jest zmęczony moim marudzeniem i wynajdywaniem usterek w każdym aucie.
Suma sumarum, mówi, cena jest dobra, jak mi się nie spodoba to sprzedam u siebie na pniu i nie stracę.
Błąd trzeci: sprzedam jak trafię na Jelenia takiego jak ja.
Jazda próbna.
Pan Gromosław zachwala – nic nie puka, nic nie stuka, wszystko się trzyma kupy.
I tutaj popełniam
błąd czwarty: Gromosław nie pozwolił mi kierować, ponieważ jak twierdzi, to auto w komis wstawione a komis jedynie pośredniczy.
Na sucho biegi kiepsko chodzą i uwaga
błąd piąty: Pan Gromosław mówi że nie umiem biegów wrzucać (wyczuł że Jelenie z nas i zasłonił się autorytetem).
Dobra, decyzja podjęta, autorytet mówi, że nic nie stuka, nic nie puka i że biegi się nauczę wrzucać, jedziemy do banku po pieniądze.
Wracamy a Gromosław wita nas z tekstem, że właśnie jakaś kobieta dzwoniła w sprawie kupna auta, ale z bólem serca musiał jej odmówić.
Podpisujemy umowę i…
błąd szósty: rocznik to nie 2004 ale 2003. Na moje delikatne uwagi ze to drobna nieścisłość pan Gromosław z uśmiechem odpowiada, że to przecież grudzień 2003r i że to przecież to samo co 2004 :/
Błąd siódmy: wczoraj skończyło się OC. Miesięczne OC wykupione przez firmę pana Gromosława. Sprzedawca informuje mnie ze to żaden problem, bo miesiąc po skończeniu ważności jest ważne jeszcze. Dzwonie do znajomej agentki i pytam czy to prawda. Otóż w przypadku osób fizycznych to i owszem ale na firmę to nie. Ale od czego ma się kumpla. Mówi mi ze zajedziemy po drodze do jego siostry, która też jest agentem ubezpieczeniowym i to u niej kupie OC. Tak… gdybym kogoś stuknął „po tej drodze” to bym pewnie nie wypłacił się do końca życia, ale jakoś wtedy o tym nie pomyślałem.
Auto zakupione i w drogę. Godzinka jazdy i jesteśmy na miejscu. Zachwyty całej rodziny – ach och, jakie ładne, błyszczące, pachnące…
Na drugi dzień zajeżdżam do znajomego mechanika, Dzbry-dzbry, Panie Józiu, co Pan sądzi. A co sądzić, rzecze Pan Józio. Błyszczy jak nówka to pewnie puknięty. …. po pół godziny wyszedłem blady.
Przód, drzwi, tył – centymetry szpachli. Zamiast poduszki – zaślepka, od spodu sterczał drut spawalniczy… Już nie chciałem wiedzieć czy to rozdarcie czy ćwiartka (przyznam się ze w owym czasie ćwiartka kojarzyła mi się jedynie z płynem w butelce). Plastiki we wszystkich możliwych odcieniach, klocki pordzewiałe, widać auto stało długo zanim ktoś je uzdatnił.
W pierwszym odruchu chciałem auto spalić! Zadzwoniłem do sprzedawcy a ten bezczelnie, że wyraźnie mi mówił ze auto jest z przeszłością, nawet rzekomo koledze też o tym mówił. Widać obaj z kumplem słyszeliśmy to co chcieliśmy.
Ehhhh….
Niestety muszę to napisać, ale… owe auto sprzedałem praktycznie od ręki. Cena Czyni Cuda jak to piszesz na blogu. Nawet doszło do kłótni między kupującymi!
Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że kupujący pojechali ze mną do ich znajomego mechanika. Myślałem, że nic z tego nie będzie bo facet bezbłędnie stwierdził, które elementy były malowane, ba co więcej – znalazł jeszcze spaw na tylnym słupku przy bagażniku, o którym ja nawet sam nie wiedziałem! Zauważył też zaśniedziałe klocki.
Ale… no właśnie…
Cena Czyni Cuda.
Poza tym wizualnie autko prezentowało się naprawdę świetnie. Nawoskowany lakier błyszczał jak nowy (to dlatego postanowiłem sprzedać zanim szpachla zacznie pękać, łuszczyć się albo lakier zmatowieje), w środku plastiki lśniły a kobieta się napaliła na ten model (mały, kobiecy samochodzik). Sądzę też, że oglądali już sporo aut w komisach i pewnie też na ich tle ten wydawał się idealny i za dobrą cenę. No i ta konkurencja czekająca na ich decyzję. Pewnie też mieli już dość szukania i chcieli ten kłopot mieć za sobą. Ja czuję się czysty, bo niczego nie ukrywałem i oni byli w pełni świadomi jakie auto kupują.
Mechanik jedynie skwitował słowami – a co tu kupić niebitego w takiej cenie?
Sądziłem, że przy mnie nie chce mówić i później powie im, że jednak warto poszukać czegoś innego, ale po godzinie Ci ludzie do mnie zadzwonili i auto zmieniło właściciela.
Jednak nie jestem z tego dumny :/ Ciekawostką jest fakt, że moja kobieta do dziś nie może przeboleć, że sprzedałem takie ładne auto!
Długo trawiłem zakup tego auta i nie mogłem sobie wybaczyć swojej głupoty. Błędy, które popełniłem były opisywane przez Ciebie wielokrotnie. Pospiech, okazja (cenowa), zmęczenie materiału, kiepski doradca, dobra nawijka handlarza, podparcie się jego autorytetem i „znam właściciela”.
Od siebie dodam jeszcze kilka istotnych rzeczy.
„Dzwoniła kobieta ale z bólem serca musiałem jej odmówić’ – sztuczne zainteresowanie rzekomym klientem miało mnie zmusić do szybszego podjęcia decyzji. Ten sam motyw jest wykorzystywany przy umawianiu kupujących na tą samą godzinę na oglądanie auta. Czujemy „oddech konkurencji” na plecach i zakup auta staje się rywalizacją, którą musimy wygrać. Sam też tak zrobiłem (niestety).
Druga istotna sprawa to fakt iż widziałem już wcześniej wiele się rzęchów i te auto po prostu na ich tle wyglądało dobrze. Konkluzja taka, że następnym razem warto obejrzeć auto co najmniej dwa razy z inna osobą.
Po trzecie – Rok 2004 a 2003. Różnica w cenie tego auta z roku 2004 i 2003 wynosi minimum tysiąc zł. Ale tutaj zadziałała reguła konsekwencji. Skoro zaszedłem tak daleko, zdecydowałem się, wypłaciłem pieniądze z banku spisałem umowę to przecież grudzień 2003 a styczeń 2004 to w zasadzie to samo. Sądzę, że ten sam mechanizm zadziałał u mnie w przypadku stwierdzenia braku OC. Konsekwencja i „głupio się teraz wycofać”.
A tak generalnie to ja po prostu miałem już dość szukania auta i jak najszybciej chciałem mieć proces zakupu za sobą! Cokolwiek kupić aby już nie mieć problemu!
Po tej wpadce kupiłem auto od człowieka z bloku obok, po tygodniu zastanawiania się, dwóch jazdach próbnych i wizycie u Pana Józia i mimo że cena rynkowa była +10%.
Ale nadal, jak każdy (?) Polak zerkam na otomoto w poszukiwaniu taniego, dobrego i bezwypadkowego auta (taniego zwłaszcza), wierząc, że na pewno któreś z nich należało do emeryta lekarza, co jeździł nim tylko w niedziele. Tak wiec skoro ja nie chcę się uczyć na własnych błędach to jak inni maja się uczyć na cudzych?
Tak na marginesie – powiem tylko, że Twoj blog otwiera oczy.
Nie to, że od razu będę ekspertem i zdiagnozuje każdego Szczepana czy drugą warstwę lakieru, ale następnym razem trzy razy się zastanowię zanim kupię OKAZJĘ bądź IGIEŁKĘ.
Jednak tanio i dobrze to niedobrana para.
Pozdrawiam,
Yossarian
Zakładka