Z opowieści mojego rodzinnego mechanika i własnych przeżyć:
- Wymiana któregoś paska w Polonezie. Specjalista zapomniał zdjąć nasadkę (rozmiarowa część klucza nasadkowego, dla niekumatych), odpalił, pasek zakręcił jak wściekły, nasadka odleciała w siną dal powodując ogólne spustoszenie po drodze.
- Czyszczenie i strojenie gaźnika w dużym Fiacie. Jakoś się nie założyło opaski zaciskowej na przewód doprowadzający doń paliwo. Podczas jazdy próbnej Fiat wpadł w dziurę (jakżeby inaczej, rzecz działa się w Polsce jakieś 20 lat temu), przewód spadł i zalał benzyną silnik (co samo w sobie, wbrew pozorom, nie jest jeszcze tragedią - zwykle benzyna po prostu wyparuje) w którym (co już spowodowało pewne niedogodności) przebijał jeden z przewodów wysokiego napięcia. Opary benzyny lejącej się strumieniem, iskra - no, rozumiecie. Eksplozja była prawdziwie zacna, szczęśliwie nikomu nic się nie stało (udało się uciec), zaś Fiata przed kompletnym spaleniem uratował kierowca przejeżdżającego autobusu, który miał na pokładzie WIELKĄ gaśnicę. Przy okazji, od tego momentu (jechałem tym autem na prawym fotelu, przeżycia nie z tej ziemi) wożę w aucie gaśnicę kilkukilogramową. Te małe nie mają żadnych szans, chyba, że pożar dopiero się zaczyna (typu: nagle zatrze się sprężarka klimatyzacji).
- Taki żarcik, coś w rodzaju zakładu: A cóż takiego się stanie, gdy będę wjeżdżać do warsztatu ze skrzyżowanymi nogami? Tak, lewa na gazie i hamulcu, prawa na sprzęgle... Gdy auto dojeżdżało do ściany, instynkty mechanika wzięły górę nad jego zdrowym rozsądkiem i na pełnym gazie wjechał moim Punto w ścianę. Cały przód do wymiany.
- Czasem trzeba wypompować paliwo z baku. Gdy już proces się rozpocznie, leci samo, przy pomocy praw fizyki. A jak można zacząć? Natura zna dwa sposoby. Przy pomocy małej pompki lub własnych ust. Drugi przypadek jest zdecydowanie bardziej popularny, co jest dziwne, gdyż kończy się (zawsze) przynajmniej dezynfekcją jamy ustnej cuchnącą benzyną - co idzie też w nos i jest mniej irytujące, tłustą ropą - co też idzie w nos i jest zdecydowanie bardziej irytujące, bądź (nierzadko) wypiciem łyka jednego z tych specjałów, co kończy się długimi torsjami i zawrotami głowy. No, ale można też wyciągnąć rurkę w ostatniej chwili i po chwili zapalić papierosa, dla odstresowania. Taki hint: papieros, jako taki, nigdy nie ma wystarczającej temperatury by zapalić opary benzyny. Ba, w benzynie można go nawet zgasić (to też widziałem...). Za to zapałka w chwili rozbłysku podpali ją z pewnością. No i tyle powiem, bez wchodzenia w szczegóły, że ów mechanik zaraz po wyjściu ze szpitala, jako pierwszy w okolicy, kupił wspomnianą pompkę :-)
- Bardzo ważnym elementem wzmacniającym sztywność nadwozia jest przednia szyba. W poważnych warsztatach jest absolutny zakaz jazdy samochodem bez niej, można go co najwyżej przepychać - może to się skończyć utratą geometrii przez nadwozie. Znajomy zakład chyba o tym nie wiedział, do tego wymieniał szybę w aucie które słynęło z nadwozia wykonanego z blachy o cechach papieru - Daewoo Tico. Dla jaj się przejechali, bez szyby. Potem - a jakże - nawet dało się ją założyć. Z pozamykaniem drzwi był cokolwiek większy problem. Tak, karoseria się tak powyginała.
- Jeżeli już o Tico, wróćmy do lat świetności tego modelu. W Polsce, późne 90-te, to był prawdziwy hit sprzedaży - i wcale nie tak mało wart. Przyjechał klient na wymianę oleju w silniku. Robotę dostał człowiek z praktyk w technikum (poważne rzeczy robili - DOBRZE - ci z zawodówki, ot, ironia losu), bo co można tam zrobić źle? Otóż, można. Człowiek odkręcił śrubę pod spodem, poczekał aż płyn się zleje. Tak jak trzeba. Potem odkręcił korek pod maską, zalał kilka litrów według instrukcji - znów, książkowo. Klient zadowolony, wyjechał z serwisu i w drogę do domu. Niemal wprost z serwisu wyjechał poza miasto, rozpęd, piąty bieg i jedzie. A tu Tico nagle zaczęło BARDZO kopcić. Siny, siny, sinoniebieski dym... Kierowca postanowił poprawnie zwolnić, noga z gazu, redukcja biegu - a tu zgrzyt. Trochę niżej - głośny zgrzyt. Co tu dużo mówić, fachowiec spuścił olej ze skrzyni (co skończyło się jej zniszczeniem) i nalał do silnika (co dało dymienie).
- Wszelakie cuda ze składaniem aut po wypadkach są już chyba w innej kategorii, bo są aż przykre. Pomyślcie o dwóch Matizach spawanych w jednego na słupkach przednich... Co ciekawe, w razie wypadku, dobry spaw z pewnością wytrzyma. Za to nadwozie z łatwością złamie się tuż obok niego.
Zakładka